Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A winą ponosił on, tylko on — Władysław Kobierzycki, ceniony niegdyś powszechnie chemik i wynalazca.
Wina — cha, cha, cha! Jego wina! Tragedja raczej, nieszczęście, zrządzenie losu, wszystko, tylko nie wina!
Bo cóż był winien on, że okrutny jakiś przypadek stworzył zeń zwyrodniałą anomalje, jakiegoś wyjątkowego osobnika, który nie umiał spełniać zadań życiowych, jak inni ludzie, nie mógł używać życia i jego rozkoszy w zwykły, normalny sposób? W czem tu zawinił on, dziecko poczęte może w szale płomieni, w grozie pożaru, co tysiącem purpurowych wstąg zawisnął nad łonem matki w godzinę miłosnych spełnień?...
Opuścił głowę na piersi i zamyślił się...
Pod przymkniętą powieką zaczęły wykwitać obrazy przeszłości: dzieciństwo, młodość urodziwa i pierwsze akordy lat męskich...
Z chaosu wspomnień wygrążyło się na powierzchnię i przykuło uwagę parę najważniejszych dlań w tej chwili, parę zasadniczych momentów, w których ujawniła się tragiczna zagadka jego istoty...
Do dwudziestego czwartego roku życia Kobierzycki nie odczuwał choćby najlżejszych wrażeń erotycznych; płeć i jej sprawy były mu dziedziną zupełnie obcą i nieznaną. Ze zdumieniem patrzył na zabiegi miłosne innych, których nie rozumiał, z chłodną obojętnością przechodził obok najponętniejszych kobiet. Koledzy śmiali się z niego obdarzając przydomkiem „czystego Józefa“; drwiny znosił spokojnie, wzruszając lekceważąco ramionami.
Aż zaszedł pewnego dnia wypadek, który wstrząsnął nim potężnie, budząc na krótką chwilę uśpione życie płciowe. Pamiętał tę dziwną godzinę jak dziś.
Było to w Żmigrodzie, w lecie podczas pożaru. Dom krewnych, u których spędzał wtedy wakacje, padł