Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

innym, który jest tylko jego nędzną podrobką, marną imitacją. I oto, bracia, po raz drugi zstąpiłem ze szczytów pomiędzy was, wielce ukochani, by wam święty żywioł powtórnie ofiarować. Mam jeszcze jedną iskierkę — ukryłem ją na zapas w tej skrzynce cudownej, którą zowią „nartex“. Oto ona!
I otworzył z chytrym uśmiechem na zawiędłych ustach pudełko. Z wnętrza uniosło się pare uwięzionych much i z bzykiem poszybowało w głąb świątyni:
— To muchy — wydęła pogardliwie wargi jakaś czarnowłosa na pół obnażona hetera, podnosząc w górę brwi pociągnięte antymonem.
— To iskra boża, kochanie — odpowiedział Prometeusz, wlokąc ją już w ciemniejszą partje sali poza promieniem ołtarzy...
Wgłębi świątyni odezwał się ktoś zwierzęcym rykiem:
— Przedemną się korzcie, przedemną drżyjcie! Dahaka jestem, sługa pierwszy potężnego Arymana. Mam trzy łby i trzy pary oczu. Mieszkam z panem moim na górze Arezura i wspieram go w walkach z przebrzydłym Ahura-Mazdą.
I zaniósł się potwornym, ścinającym krew w żyłach rechotem.
Ma północnej ścianie piramidy tarzał się w konwulsjach jakiś chudy, o hektycznych wypiekach na twarzy opętaniec, rzucając od czasu do czasu w tłum na dole urywane groźby:
— Patrzcie tu na mnie, niewolnicy okrutnego Arymana! Jestem jednym z jego towarzyszy — duchów elementarnych, diwem pożaru i czerwonego moru. Patrzcie, jak się tarzać muszę w spazmach ogniowej katuszy. Pożar mam w żyłach, ogień w krwi... Eheu, eheu!
I toczył krwawą pianę z ust na stopnie ołtarza.