Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

barw płaszczy i tyjar służebników Izydy, Mithry i Ammon-Ra-Jowisza snuły się jak senne majaki w dymie ofiarnych kadzideł greckie, niepokalanie białe peplosy i chlajny, dostojne rzymskie togi i dalmatyki. Obok fantastycznych szat ofiarników Brahmy, strojów służebnych wyznawców Malabaru i Ceylonu widniały w kłębach spalanej na ołtarzach mirry chrześcijańskie stuły i ornaty, obwieszone amuletami opończe indyjskich „lekarzy“, popstrzone symboliką znaków skórzane kubraki murzyńskich cudotwórców...
Na czwartym stopniu piramidy, pod cudną lampą, w kształcie rozwartego kielicha lotosu, w którym chełbiły się węże szkarłatnego ognia, stał jeden z raspich i wołał wielkim głosem:
— Jestem Płomień, syn Ognia! Urodziłem się z Iskry jego kochanki w godzinie miłosnej tęsknoty.
I wygiął ciało w giętką, esowatą linję płomienia.
— Syn Ognia i Iskry miłością, tchnę cały i żarem pożądań. Pójdź do mnie, wstydliwa Scintillo! Ogarnę cię oplotem mych ognistych ramion i rzucę w otchłań słodkiego zapomnienia.
I objął bladą, smukłą kapłankę.
— Panowie i panie! — krzyczał jakiś olbrzymi Gebr, pochylony nad żarem jednego z dymiących ołtarzy. — Mnie wpierw słuchajcie! Jestem Prometeusz! Ten sam, co przed wiekami wykradł zazdrosnym bogom ogień ze szczytów Olimpu i ludziom przyniósł na ziemię. Bracia! Bogowie — to kłamcy i podli fałszerze! Złamałem ich moc złośliwą, strzaskałem łańcuchy, co mię przykuły do stoków Kaukazu.
Tu podniósł w górę pudełko z tutek do papierosów.
— Lecz słuchajcie, bracia Gebrowie — ciągnął przyciszonym, tajemniczym głosem. — Ludzkość zgubiła gdzieś w drodze ogień prometeuszowy, zastępując go