Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Króla Jegomości więcej się, Panie Mistrzu, nie zapuszczajcie, ile że trud odtąd byłby daremny a niebezpieczeństwo łatwe. Za tydzień Roksana pójdzie w łożnice księcia Śnigóra, który dni temu kilka dziewosłębów nam przysłał. Ostawajcie z Bogiem i zapomnijcie! Tak przykazuje królewna, moja pani.
Ból czarny targnął sercem Jana, ból okropny i jedzą splugawionej dumy.
Miotnął w twarz dziewce sakiewkę w dank za Wiadomość i odszedł bez słowa.
Rozpoczęła się włóczęga po szerokim, pustym świecie. Z kijem podróżnym w pięści, ze skrzynką przyborów pod pachą wędrował pirotechnik z miejsca na miejsce rzucany jak ten liść jesienny podmuchami przypadku. Żarła go nędza, bolał wstyd, goryczą przesiakła dusza, krwawiło serce.
Więc mścił się na ludziach, ukazując im świat w karykaturze a życie w lustrze wypukłem maszkary i poczwar.
Bywało, w noce gwiezdne rozkładał wędrowną swą paczkę na środku rynku w nieznanem gdzieś mieście, mieścinie lub wsi przydrożnej, klecił naprędce rusztowanie, a gdy tłum ciekawych obstąpił go kołem, puszczał w milczące przestworza zjadliwe węże ziejące ogniem z zielonych paszcz jakieś zgmatwane złośliwie sznury świateł pełne czwarzących się w odstępach węzłów — ślepe, jadowite, złe, zionące trupim swędem szmermele.
Przerażony motłoch rozbiegał się wśród okrzyków grozy do domów, przeklinając niesamowitego szarlatana. A on spokojnie pakował ładunki w gilzy, okręcał w smolne szmaty, by w deszcz nie przemokły i zamknąwszy szczelnie w puzdra, odchodził z miasta z uśmiechem drwiny na ustach.