Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A juści że wiem. Popalił się tu przed pięcioma laty niejaki p. Dołżycki, inżynier i wyjechał potem do Ameryki. Od pięciu lat stoi ta pogorzel nietknięta tak jak w dzień po pożarze. Wypatrzyłem tu sobie wśród gruzów parę żelaznych kun do ujmowania węgłów domowych i dziś zabieram ze sobą; nikomu i tak to się na nic nie przyda a ja, proszą pana, z zawodu cieśla i budowniczy.
— Ah, tak, rozumiem, panie cieślo. Tylko to trochę dziwne, że dotąd nikt się tu nie pobudował. Szkoda miejsca — położenie takie piękne, taki malowniczy zakątek. Czy p. Dołżycki odjeżdżając, wydał jakie co do tego gruntu dyspozycje?
— O ile wiem — objaśniał rzemieślnik — odstąpił go za darmo gminie miasta.
— Za darmo? Takie śliczne miejsce i to po takiej stracie?
Cieśla uśmiechnął się tajemniczo.
— I takby nie był znalazł kupca. Jakoż, jak już panu mówiłem, od pięciu lat nikt się na to nie złakomił. Nic w tem dziwnego; poco narażać się na pewną stratę? Wiadomo wszystkim, Dołżycki nie był pierwszym, co się popiekł na tym interesie. Ot, co tu dużo gadać — pożarowisko i basta.
— Pożarowisko? Nie rozumiem. Chyba tyle co pogorzelisko?
— Nie, panie. Pożarowisko; wiem, co mówię. Pogorzelisko — to co innego. Pożarowiskiem nazwali tutejsi ludzie to miejsce od tego, że się tu jeszcze ani jeden dom przed pożarem nie uchował. Jak pamięć ludzka daleko wstecz sięga, każdy budynek choćby jak lichy, postawiony na tym pagórze stawał w ogniu prędzej lub