Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/176

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    sobie wyśnione miasta, obrazy gór i mórz, których jeszcze nigdy nie widziały oczy. Podźwignęła się naprzeciwko tej groźnej pani swego losu i spytała:
    — I to już żadnej innej rady niema, tylko ta, żeby on jechał teraz za granicę, a potem do Włoch?
    — Niema.
    Głos matki Józefa był mocny, ostry i przeszywający, jak kula. Salomea milczała. Zimno ją kłuło w ramionach i dosięgło wnętrzności. Rozpacz mrowiem wpełzała we włosy. Głos wewnętrzny odezwał się przez jej usta:
    — A ja?
    Pani Odrowążowa mówiła coraz ciszej, coraz wyraźniej, przyciskając ją do swego boku:
    — Jesteś przecie młodziutka... Kochasz go. Uratowałaś mu życie. On ciebie kocha. Byliście ze sobą. Ja wszystko wiem i przebaczam. Lecz on teraz jest tak chory! Pomyśl, ty, jedyna, która go kochasz... Przecież musi się w spokoju, w dobrym klimacie leczyć, zdala od tych strasznych pól i lasów. Musi innemi spojrzeć oczami na wszystkie sprawy. Musi w swej duszy przekląć te lekkomyślne przedsięwzięcia, te obłąkane zamysły!
    Salomea w głębokiej swojej boleści nagle ujrzała cień ojca, — i cień tego, co w sąsiedztwie tej altany leżał w ziemi. Dumny żal w niej drgnął. Niezłomny honor, którego dotąd nigdy w sobie nie odczuwała, kazał powiedzieć:
    — On nie przeklnie tych obłąkanych zamysłów!
    — Otóż musi! Co jest godne przekleństwa, musi być przeklęte!