Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/057

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Bo nieboszczyk pan nie lubi, żeby mu ta łazić i spokój zamącać... — mruknął kucharz.
    — Co wygadujesz, stary grzybie?
    — Prawdę gadam.
    — Co to takiego? Czemu on nie chce wejść do tamtego pokoju? — zapytał major, zwracając się do panny Brynickiej.
    — Mówi prawdę... — mruknęła niechętnie.
    — Jakto?
    — W tamtych pokojach jeszcze mieszka dawno zmarły brat pana Rudeckiego, Dominik.
    Oficerowie zachichotali. Major spytał:
    — A i pani widziała to może, jak tam mieszka ów zmarły?
    — Widzieć nie widziałam, alem słyszała, jak tam, u siebie gospodaruje, chodzi, trzaska, przerzuca beczki z miejsca na miejsce...
    Oficerowie spojrzeli po sobie, porozumiewając się oczyma, że tu leży wybieg. Któryś z nich popchnął Szczepana Podkurka, żeby szedł przodem i świecił latarnią. Ale kucharz szarpnął się i cofnął, mówiąc:
    — Niechże se też jaśnie państwo samo idzie...
    — Milcz i — naprzód!
    — Przyszliście i pójdziecie, a ja tu muszę z nim ostać...
    — Z kim, durniu?
    — Z panem, z Dominikiem.
    — Toś go znał?
    — Jużci, żem go znał, bo to mój pan.
    — Przecie już nie żyje!
    — Ja nie głupi jemu się przeciwić...