Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jechać, poszli oboje na grób Rudolfa. Nie wiedzieli, dla czego to robią. A przecież tak trzeba było. Tak musieli. Byli obydwoje wyschnięci, wychudli z miłości, płonący od wewnętrznych piekieł pasyi. Stanęli nad płytą w ogrodzie. Obnażona głowa Ottona była hardo zadarta. Śmiech pusty przenikał ich oboje na myśl, iż niedawno tak tu cierpieć mogli. Gdzie się podział żal? Co się stało z uczuciami Teresy? Gdzież były jej łzy po tamtym? Trzymała w ręku jakieś kwiaty zimowe i jeden po drugim rzucała na płytę grobowca, uśmiechając się w tryumfie swej zdrady. W pewnej chwili przerwała rzucanie kwiatów. Nie chciało jej się udźwignąć łodygi i kielicha cieplarnianego amarillisa. Nie czuła nic zgoła. Nic. Ani cienia żalu, podobnie, jak morderca nie doznaje wcale subtelnych emocyi widza zbrodni dokonanej. Doskonały spokój królował w jej sercu. Powiedziała o tem Ottonowi. To też odeszli, ażeby przed samymi sobą nie kłamać i nie okłamywać Rudolfa. Odeszli, rozpłomieniając się widokiem swym nawzajem i tonąc w szaleństwie miłosnem uśmiechów i spojrzeń.
Klang prowadził łódź, czuwając przy manometrach, periskopie i sterach. Hrabia Otto Arffberg przyłożył się w ubraniu do pościeli i twardo, głucho zasnął. Nie wiedział, kiedy łódź bezpiecznie minęła kanał i znalazła się w obliczu Niemieckiego morza. Znużony do cna wysiłkiem miłosnym, spał, jak drewno, jak odłamek muru. W pewnej chwili starszy marynarz dotknął jego ramienia, — raz i drugi. Napróżno. Kapitan chrapał. Sam tedy Klang musiał podejść i w ciągu dobrej chwili targać za ramię śpiącego, aż go z posłania podźwignął.