Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tam, jedynak europejskiego lądu, w krainach bezludnych, lub w przystaniach zaludnionych przez ufne potwory i wielkie ptaki, pod niebem czarodziejsko grającem światłami, w półmrokach polarnego dnia bez końca i nocy bez końca.
Podczas długiej budowy statku morskiego, gdy się do cna spracował, gdy mu ręce i nogi od trudu ustały, wychodził na wzgórze wiślanej mierzei, mijał sosny nadbrzeżne i z góry piasczystej patrzał w północ daleką. Pozdrawiał oczyma ruchliwą, żółtą falę wiślaną, co się z lądu w morza waliła szerokim ujścia korytem i długo szła w wodach niebieskich, jako prąd żółty i rudy.
Wisła szła tam daleko, dokąd szły jego myśli sekretne. Kochał tę rzekę wieczystą, obraz pędu bez początku i końca, biegu na północ i niestrzymanej wędrówki daleko. Ona go pierwsza z izby ojców pod Toruniem wywiodła, młodzieńcze jego marzenia na swe fale zabrała, ona go w morza poniosła. Miał ją i czuł ją w sobie, — matkę drugą pod czółnem, piastunkę pod paczyną ojcową, — prąd siły wiekuistej i wiekuistego dążenia naprzód — naprzód! Istniała w nim ta rzeka, obraz czasu, który również tylko w ruchu istnieje. Nie mógł w sobie powstrzymać żądzy ruchu, podobnie jak go w sobie nie mogła zniweczyć ta rudych wód masa. Dla niego i dla niej czasby się był musiał zatrzymać i ustać. Wieczne — dalej! — złączyło go z niepowstrzymanemi falami, z krętymi popławy, tej ukochanej siostrzycy, wywalającej się w morze. Gdy na nią patrzał z daleka, północny wiatr wiał ostro w jego włosy wzburzone. Obejmował uściskiem