Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do walki. Jeszcze raz zastawił się obronnie. Usiłował uderzyć. Obskoczony przez polskich żołnierzy, zarąbany straszliwymi ciosami, broniąc się do ostatka Fritz mężnie dał gardło.
Wówczas najemnicza piechota, nie mogąc strzykać uderzeń, ani szukać ratunku w ucieczce, cofała się z resztą jeźdźców poza okop i za częstokoły. Tu wśród wozów zczepionych, zza palisad broniła się jeszcze. Wówczas na rozkaz polskiego hetmana natarczywie uderzono w obozy. Padały konie, rażone spod kolas, i w ciasnocie przesmyków przygniatały rycerzy. Jeźdźcy strąceni na ziemię, wyrywali stopy ze strzemion i stawali w szeregu ciągnącej piechoty. Obalano na ziemię koły w żelazo okute i wdzierano się w obóz. Tam jeszcze bitwa zawrzała, gdy wóz zdobywano po wozie. Biegnąc uliczkami wśród kolas, wypędzano piechotę krzyżacką nazewnątrz, wtrącano ją w fale Świecińskiego jeziora, w błota grząskie, w topiele bajora.
Rycerze zakonni, postrzegłszy, iż wódz ich nie żyje, a obóz jest w ręku Polaków, nie chcąc słowa danego odmienić, iż z placu boju nie ujdą, woleli rzucić miecz pod nogi zwycięsców, niż się ucieczką ratować. W niewolę zostali zabrani.
Gdy noc nadchodziła, pole bitwy było w ręku Polaków. Cała prawie jazda Zakonu trupem poległa w świecińskiej nizinie. Jeden oddział wpadł w ucieczce do lasu, lecz zabrnąwszy we własne pułapki, zasieki, wilcze doły, zaręby nie mógł się z matni wydostać i wpadł w ręce zwycięsców.
Dwa tysiące poległych trzeba było w ziemię za-