Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cały dziedziniec napełnili rycerze, służba, pachołkowie. Zajechały wozy kuchenne i podwody z żywnością. Pośrodku tłumu siedziało na koniach kilku dostojnych, około których wszystko się snuło w ukłonach a czołobitnie. Ale i ci wreszcie dowódzcy czy wielmoże ze swych kulbak zsiedli z ulgą i, wzajem się wenerując, wśród ukłonów ku osiedlu zmierzali. Torowała im drogę brać służebna krzyżaków i jacyś trabanci, nie po zakonnemu, świecko i błyszcząco odziani. Pioch Pruszak i młody Trzebiatowszczak, widząc z pola co się na drodze dzieje, rzucili swój sprzężaj i pługi, przesadzili ostrokół i płoty, otaczające dwór cały, i stanęli zdyszani za plecami dziada Wyszki. Pioch w Gdańsku urodzony i wychowany w sąsiedztwie niemieckiem, rozumiał mowę teutońską doskonale, jakoby swoją własną, znał się na szatach, zbrojach i znakach rycerskich. Szepnął zaraz do ucha starcowi:
— To będzie sam jeich mistrz wielki. Jest i komtur. Ten z Gdańska! Plotzke! Mordorz!
Dwaj dostojnicy zbliżali się do starca i patrzyli nań z pobłażliwym uśmiechem, Wyszka Zamk-Trzebiatowski nie spuszczał ich również z oczu, obudwu, mając w sobie uczucie wilka, któremu się szczecina jeży na grzbiecie od widoku brytanów, nachodzących jego legowię.
Zygfryd von Feuchtwangen, dawniej komtur Ostrudy, później, w czasie zatargów z Hohenlohem na wielkiego mistrza wybrany, a wreszcie po śmierci antagonisty, powtórnym zaszczycony wyborem, zjechał był właśnie z Wenecyi do Malborga i tu stolicę Zakonu fundował. Teraz wyruszył z tej nowej stolicy, ażeby