Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Głowa Hermana Balka zachwiała się od zdumienia.
— Rycerzu! — śmiał się pruski kunigas.
Czas już przyszedł. Trzeba nawracać, prowadzić na drogę prawdy i zbawienia to pruskie plemię.
— Ostatni czas, o panie!
— A jeśli nie zechcą wstąpić na ścieżkę zbawienia dobrowolnie, czas jest przymusić ich do tego. Zbudujesz wielkie statki i opanujesz jezioro Drużno. Ochrzcisz każdego, ktokolwiek zbliży się do brzegu, a każdego ktoby do pogaństwa chciał wrócić, zmusisz do ucieczki za Pregołę, za Niemem. Biada odszczepieńcom, którzyby chcieli uwodzić dusze wiernych! Wypędzisz ich w jednej koszuli poza granice ziemi chrześcijańskiej. Biada opornym, którzyby się ochrzcić nie chcieli! Tych wytępisz do nogi mieczem i powrozem.
Zachwiała się powtóre od zdumienia głowa wielkiego komtura.
— Czyliż to są ludzie? — pytał książę. — Przychodzą raz wraz tłumem pod mój warowny gród, gdy im głód doskwiera, i proszą się, żeby ich wieść na sąsiady. Idziemy tedy małowielkim tłumem, puszczamy z dymem osiedla lackie na zachodzie i południu, grody nad morzem, — łupimy wszystko do ostatka i powracamy w te lasy z dobytkiem i kobietami. Czas już pomazać chryzmatem miłości to plemię. Trzeba je uszczęśliwić, albo do nogi, do imienia wygubić. Czy może do nogi wygubić, zachowując samo tylko imię? Jak sądzisz, bracie pokorny?
— Nie wiem, o panie.