Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czaił i nie topił strudzonych w nagłem natarciu, — niemasz kęsa chleba, któregoby nie wydarł, lub krwią po ostatnią skibkę nie zbroczył.
Aż sam cesarz niemiecki tył podał.
A pozostawił swe wojsko skruszone na pastwę polańskiego gardziny.
Starszy brat patrzy na klęskę oczyma krwawemi. Wielką wygranę polskich zastępów za swoją wielką klęskę poczyta.
— Szczekaj jeszcze!
— Mówi pieśń. Przełożył starszy brat-wróg siodło swoje wojenne na grzbiet wypoczętego ogiera, mocno podciągnął popręgi, krótko przypasał puśliska. Daleka go czeka wyprawa. Za Santok! Za Drżeń! Za Uście! Za Nakło! Poprzez Lipy i Sosny! Poszeptał z księciem na Nakle, w pas się pokłonił wielkiemu na Kaminie książęciu, czołem bił w ziemię przed Trygławem w Szczecinie. Popłynął na Uznoim, Wolgast i Korenicę.
— Szczekaj jeszcze!
— Nie było już wieszczego konia w Radgaście, bo paliłby mu kadzidło i całował kopyta. Minął już czas, gdy na ofiarę Radgastowi zabijano biskupów niemieckich. Siadł już biskup Burchard na wieszczunie niesiodłanym, niekiełznanym, niechłostanym przenigdy — i wyjechał z kontyny. Rwał się i stawał dęba święty ogier w szaleństwie. Ale go niemiecki biskup ujeździł potężną ostrogą. Włożyli na bujną grzywę niemieckie chomąto. Opasali postronkami i splotem rzemieni. Orze już teraz ziemię niemiecką pod batem niemieckiego rataja wieszczy koń Swarożyca.