Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wego sierocie, Mieszkowi-królowi, jad pospołu tajemnie zadawali.
— Przepadnij!
— Prawda to jest, co pieśń głosi!
Skoro prawda w pieśń się zabłąka, jest jako kamień, co się w ścianę twierdzy zabłąkał i na wieki w tejsamej opoce zostawa.
Pieśń musi skończyć, co zaczęła.
Czyliż nie tak?
Nienawiść między dwoma braćmi zaległa, jakoby przepaść między dwiema turniami.
Każdy z nich zaklął się tąsamą klątwą: jeden, lub żaden!
Zajrzał starszy młodzieniaszkowi, gdy jeszcze szli pospołu poprzez Noteć na Santok.
Jam pierworodny u ojca-króla, jam król! — starszy ogłasza.
Jam pierwszy i jam jedyny! — młodszy ogłasza.
Niema dla dwaju miejsca w ojczyźnie! — wołają oba.
Jeden musi ustąpić, przepadać, zginąć.
A każdy mówi drugiemu: — ty ustąp, przepadnij, zgiń!
Skoro zaś żaden nie może brata własnym mieczem dosięgnąć i wskroś porazić, chce go dosięgnąć i porazić mieczem dłuższym od swego, mieczem dłoni mocniejszej, — mieczem cudzym.
I zamyślił brat starszy: sprowadzę ja na cię Czecha! A co zamyślił, pilnie wykonał.
Idzie z cudzoziemską gawiedzią palić śląskie dziedziny, pustoszyć ziemię bratową, oblegać grody.