Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sen odleciał od powiek.
Jadło się umykało od gęby.
Kielich stał się obmierzły dla wargi.
Sława śmieszną się stała dla serca.
Czyn ohydny się stał dla ramienia.
Miecz, wiekuiście krwi żądny, przedostatni towarzysz, odpadł od boku i w pogardzie zalegał
Ostatni jeno towarzysz, — nędzny szloch, — pobratymstwa dochował.
Zatrzymał się książę w swej błędnej drodze i szatańskie przekleństwo cisnął w swą dolę. Komornik zcicha zakołatał we drzwi pańskiego pokoju. Wstąpił za próg, bijąc czołem. Oznajmił, iż stoi w przedsionku włóczęga z lirą, wędrujący od sioła do sioła, od grodu do grodu, od zamku do zamku. Chwali się, iż prastare powieści wyśpiewać umie.
Skinął władca, żeby go wpuścić
Wszedł pieśniarz.
Czołem przed synem Włodzisławowym uderzył. Chodaki jego pyłem gościńców zasute. Łyko lipowe wżarło się w goleń zczerniałą. Stara opończa spłowiała na słotach i wichrze. Włosy wypełzły od mrozu i słońca letniego pożarów. Oczy jego w dal patrzą, nieprzejrzane, jako błony okienne.
Spyta królewic:
— Z jakiegoś kraju?
— Ze świata, — rzecze.
— A dokąd idziesz?
— W świat.
— Czyjeś poddany?
— Niczyj.