Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/404

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zapytuję otwarcie i bez cienia trwogi: pocóż było tak długo i tak bezskutecznie mię prześladować?
— Dlaczego? Odpowiedzieć — hm... Widzi pan, to trudno powiedzieć ojcu... Ja kochałem pańską córkę Xenię. Bardzo, do szaleństwa! Chciałem się z nią ożenić, wówczas, gdy była wdową.
— Gdy była wdową...
— Umarła. Nagle wszystko przepadło. Mówię: wszystko przepadło. Śmierć wyrwała ją z mych ramion.
— Milcz pan o tem, kochanku godny Isoliny!
— Majątek jej znalazł się w ręku pana. Było to takie samo bezprawie, jak śmierć Xenii. Wściekłem się wtedy. Mnie nie może pokonać byle przygoda, los, splot wypadków, bieg rzeczy. Ja los mój urabiam własnemi rękami.
— Wiem, wykradając wino, owoce i kapustę...
— Jeżeli ktoś zabiera to, co jest moje, wchodzi mi w drogę, gruchocę go na miazgę.
— Nie wiedziałem. Ale przyjemnie mi jest słyszeć o tych pańskich zaletach. Będę szerzył pańską sławę.
— Gdyby to nawet była śmierć, miłość, wszystkie cnoty i wszystkie występki, łamię to, jak wątłe drzewo!
— Albo, jak kruche szczęki jeńców włoskich...
— Pan wszedłeś mi w drogę. Zabrałeś pan mój majątek.
— Pański majątek? Ciekawe!
— Chodźmy już spać, panie Granowski.
— Doskonale, panie kapitanie.
Dziewczynka dygnęła przed oficerem i wyszła spie-