Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/397

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O tem potem. Na razie możemy wyjaśnić sobie tajemnice znaków w testamencie.
Kapitan otworzył podręczny płaski kufer ze znakomitej skóry, wydobył z wewnątrz obszerną, żółtą, lśniącą tekę, zamykaną na misterny zatrzask i, otwarłszy ją starannie kluczykiem, począł pilnie szukać w masie ułożonych aktów i papierów. Pan Granowski przypatrywał się w zamyśleniu tym zatrudnieniom sąsiada. W pewnej chwili rzekł z cicha:
— Skłamałeś pan, jakoby Isolina była pańską dziewką! Skłamałeś pan!
Kapitan nie odpowiedział. Tak samo, jak przedtem, puszczał małe kłębki dymu ze swego wonnego cygara, przeszukując ze spuszczonemi oczyma stos papierów.
— Skłamałeś pan, mówię, utrzymując, jakoby to ona kazała bratu otworzyć moje biurko. To niemożliwe! To potwarz! Sam pan otwarłeś moje biuro, ale, wstydząc się tego, zwalasz na niewinnych.
Kapitan zdawał się nie słyszeć jego głosu. Znalazł poszukiwany papier i ukazał go w świetle lampy elektrycznej. Pan Granowski wystał z miejsca, żeby lepiej widzieć, i przypatrywał się „testamentowi“.
— Kogoż to, którą osobę, jakie nazwisko oznacza ta litera? — zapytał, wskazując pierwszy znak z brzegu.
— To jest „Brus“, jakiś doktór z Warszawy.
— To i ja wiem. Lecz to S?
— Nie przypominam sobie dokładnie, lecz mam to zanotowane. Napewno mam to zanotowane!
Pan Granowski ze zniechęceniem machnął ręką.