Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozchylenie ludzkość zdawała się śpiewać straszliwy hymn. Doktór wyprostował się, ziemnął i rzekł:
— No, cóż? Cadaver.
Pan Granowski słyszał to słowo, ale bardzo głucho i niewyraźnie, jakby było wymówione w wielkiej odległości. Gdy tak w szczególnem przyćmieniu zmysłów patrzał na przepiękną twarz Włodzia, nagle owiała go radosna myśl, tchnienie jakieś szczęśliwe. Było z nim znowu tak, jak w podziemiu zamczyska w Debrzach, gdy Moskal przyniósł dziewczynkę. Zdało się nadto, że z dalekich kędyś ogrodów Podlasia, z Siedlec, z Łukowa, wionęły wszystkie zapachy wiosny zbudzonej. Radosny śmiech, wzburzenie ducha, które się z Boga rodzi, — gaudium spirituale, quod de Dee est, — trzęsło się w jego piersi i wyrywało na usta. Rozum stał się jasny i obejmujący wszystko od krańca do krańca. Wreszcie słowo, w którem się nowe, chybkie, strzeliste myśli zawarły, wymknęło się z ust. Pan Granowski zawołał ze śmiechem:
— Ależ, tak, tak, Włodziu! Tak, po tysiąc razy! Tak zrobimy! Wypłatamy figla wszystkim Śnicom tej ziemi! Teraz ich z mańki zażyjem! Zejdziemy się wszyscy wraz — i ty, i ty, męczenniku!
Doktór, z powagą i spokojem słuchający tych bredzeń, chwycił pana Granowskiego mocno pod ramię i prowadził ku wyjściu. Starszy pan dał się ciągnąć bez prostestu. Na progu izby zatrzymał się i rzekł do doktora.
— Pan doktór znowu źle stawia dyagnozę. Nie jestem obłąkany. Nie, bynajmniej! Muszę znowu sprostować...