Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przecie jest jeszcze ten sam ludzki kształt, te same kości i ta sama skóra, ten sam fizyczny, twardy, nie do złamania kręgosłup. Oczy patrzą. Usta krzyczą. Ta sama wciąż wina. Wszystko, czego potrzeba. Cóż to z tego, że oczy nie widzą po naszemu? Alboż my wiemy, co zato one widzą? Cóż z tego, że serce nie bije? Należałoby powiesić go na szubienicy!
Doktór uśmiechnął się pogardliwie, mówiąc:
— Skoro serce nie bije, to pocóż wieszać? O to chodziło, ażeby od powroza serce przestało bić. Skoro nie bije, niema poco wieszać.
— W dawnych czasach, w myśl paragrafów wojennych, wymierzano trupom po tysiąc kijów przepisanej kary...
— Żyjemy w czasach cywilizacyi... — rzekł lekarz z ironią.
— A czy, gdy pan badałeś puls i byłeś nachylony nad tą piersią, słuchając, czy tam przypadkiem jeszcze w niej serce nie kołata, nie usłyszałeś głosu wiecznie mówiącego Boga? Co, w tej piersi?
— Mam chęć wziąć i pana za puls... Ale to do mnie nie należy.
— W tej piersi umarłej zamknięty jest Bóg wiecznie żywy!
— Zapewne, zapewne...
— Patrz pan!
Stary jegomość ujął doktora za łokieć i przyprowadził go do zwłok. Obadwaj długo patrzyli w źrenice zmarłego, — na prześliczny, wyostrzony zarys nosa, na piękne, niemal dziecięce usteczka, przez których