Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tu, na tym placu.
— No, cóż? Ruszaj się pan ze swobodą!
— Ale czy pan komendant nie zechciałby dać mi pozwolenia na piśmie?
— Czemuż aż na piśmie?
— Żeby mię nie zaczepiano, gdy zechcę coś robić?
— A cóż pan zamierzasz robić?
— Muszę pochować na cmentarzu, a przynajmniej w godziwem miejscu, lokaja, który umarł w tej piwnicy z ran podczas ostrzeliwania.
— Dobrze. Gdzież on jest?
— Tu obok leży, ledwie przysypany grudą. Przeniosę go gdzieindziej.
— Teraz, panie, trupy odkopywać i przenosić! Ale przenieś pan.
— Mogę więc mieć łopatę, lub rydel?
— Dam panu ludzi, którzy to załatwią.
— A nie! Uczyniłem ślub, że to sam i własnoręcznie zrobię. Był to stary i wierny sługa tego domu.
— Dziwne upodobanie i dziwne śluby! Ale owszem, bierz pan rydel, a nawet samą łopatę i kop sobie do woli. Wydam żołnierzom polecenie, żeby w niczem nie przeszkadzali.
— A czy pan kapitan będzie łaskaw wydać mi przepustkę do Lwowa?
— Spróbuję, spróbuję... — mówił służbista, oddalając się w kierunku pogorzelisk
Pan Granowski umiał kuć żelazo, póki gorące. Rzekł tedy za odchodzącym:
— A więc pan kapitan raczy przysłać mi niezwłocznie przez żołnierza rydel, albo łopatę. Proszę o to