Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/344

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

najohydniejszym ze światów. Lecz i tam goniły ją, widać, koszmary piekielne, bo małe jej ciałko drgało i prężyło się, ręce rzucały naprzód, jak do walki i obrony, a z piersi nie mógł wypaść krzyk dziki przeciwko napaści przywidzeń. Tak to i ten bezgrzeszny był mógł już z psalmistą zawodzić: — „jeśli rzekę — pocieszy mię łóżko moje i ulży mi, będziesz mię straszył przez sny i przez widzenia strachem mię strzęsiesz“...
Pan Granowski w połowicznem drzemaniu czuwał nad snami dziecka. Gdyby mógł, zmieniłby naturę i formę widziadeł ze złych na dobre. Gdyby mógł, włożyłby inne obrazy w tajemniczą widownię uśpienia. Lecz nie było to przecie w jego mocy. Nachylał się więc tylko nad tamtym światem, jak wędrowiec z ziemi dalekiej nad doliną nigdy niewidzianą. Serce jego doświadczało ulgi i radości, gdy służył temu dziecku. Objęła go rozkosz współczucia, ni to małe rączki dawno zmarłej córki Xenii, gdy jeszcze była na świecie i gdy jeszcze była małem dzieciątkiem. Z serca, które już widziało się być próchnem, poczęła uchodzić zgniłość w żywą służbę dla tego bytu małego, który bezpiecznie spał na dłoni, pod jego głowę podłożonej. W głębokich mrokach tej nocy rozlegał się nad duszą starego człowieka głos, nie głos, jakoby pukanie w oślizłą ścianę, w mur, przegryziony zaskórnemi wodami. Nie wiadomo było, jak to nazwać. Wreszcie ozwało się raz, drugi, trzeci to świetliste, radość w sobie niosące wezwanie, to ciche słowo podpowiednie:
— Pokuta! Pokuta! Pokuta!