Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobrze! Słuchaj, barin! Oto dziewczynka.
— Cóż to za dziewczynka?
— Nie wiem ja tego. Znalazłem ją i niosę na rękach. Trzy tygodnie ją niosę. Dalej już nie mogę, bo zabronili. Starsi zabronili. Tu ją kapitan kazał zostawić. Ludzie jacyś przyszli do ognia, powiadają, że inni siedzą w ziemiance. No, to przyszedłem. Bierzcie dziecko!
— A gdzie je znalazłeś?
— W polu znalazłem.
— Jakże to, samo w polu?
— Tak, samo w polu.
— Skądże się tam wzięło?
— Któż to wie? Wojna! Mamę, mówi, zabili, a kto zabił, nie umie powiedzieć... Płacze.
— Ty sam może, „ziemlak“...
— Nie. Nie naszej ręki to dzieło. Chcesz, wierz, nie chcesz, nie wierz. Mama, mówi, w polu zabita leżała, nie odzywała się, nie odzywała. Ani w dzień, ani w nocy, choć ty, mówi, krzycz na nią z całego gardła. Aż tak, mówi, poczęła mama śmierdzieć, że ona, ot tyla, poszła od mamy precz drogą. Z głodu, widzisz, i z tego fetoru poszła drogą. Rozumiesz?
— A gdzieżeś ty ją napotkał?
— Ona to mnie napotkała. Przyszła do naszych rowów starych, już opuszczonych, bo wojska pobiły stryjaków i szły naprzód. Mnie samego władza zostawiła porządku pilnować. Rano rowy obchodzę, porządku pilnuję, patrzę, leży w rowie dziecko małe, samo. Jadło zgniłe badyle kartoflane, liście buraków, w polu zbutwiałe, pokrzywę zwiędłą z rowów przy