Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/333

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zmarłego biedaka. Reszta odwróciła się ze wstrętem, lub ze strachem od nieboszczyka. Pogrzebaczem, który przyniesiono podczas wyprawy na dwór, pan Granowski z trudem wykopał płyciutki grób w grudzie ziemnej. Ledwie udało się przykryć trupa bryłami ziemi, żeby żywym pod nosem nie cuchnął. Nikt, z wyjątkiem owego jedynego litościwca, nie chciał pomóc w tej pracy. Ludzie się rozwydrzyli, stali bydłem zleniwiałem, dzikiem, zbestwionem, zbuntowanem. O byle co chłopy dusiły się za gardziele, rozkwaszały nosy i łamały sobie nawzajem żebra razami kułaków. Strach było do człowieka mówić ostrzejsze słowo, wydać rozkaz, żeby nie pchnął nożem zamiast posłuchu lub odpowiedzi.
Pewnego zimowego przedświtu, w tęgi mróz, huk armat stał się szczególnie szybkim i gwałtownym. W istocie ziemia drżała, jakby w nią piorun walił nieprzerwanie. Najbardziej chorzy oniemieli. Zgłodniałe dzieci przycichły. Nawet wytrwała nauczycielka zaniechała swej biednej lekcyi z kilkorgiem najposłuszniejszych i najzdrowszych dzieci, które jeszcze słuchały jej wykładu. Siedziała z głową odrzuconą w tył, opartą o mur z podwiniętemi nogami, zamknięta w swej pelerynie, jak w namiocie. Starodawny jej kapidron zsunięty był na czoło. Twarz, udręczona od tylu nocy i dni, była surowa, niemal groźna i prawdziwie wzniosła. Nie była to twarz ubogiej i śmiesznej pracownicy, lecz, zaiste, oblicze nieubłaganego prawodawcy. Bezsenność, głód, prywacye, okrucieństwo położenia wyryły na niej nie śmieszność właśnie, lecz szczególne dostojeństwo. Pan Granow-