Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stko żywe, cokolwiek znaleźćby się mogło w tym obszarze.
Ataki powtarzały się ciągle, dniem i nocą. Zamknięci w podziemiu starego zamczyska widzieli raz wraz wojska rosyjskie lub austryackie, biegnące doliną wśród gradu kul na zdobycie wyniosłości jednego lub drugiego płaskowzgórza i mieli sposobność obserwowania ucieczki to jednej, to drugiej strony. Kilkakrotnie Moskale opanowali zgliszcza i gęstą, zwartą masą, uszykowani w głębokie kolumny, szli na zdobycie lasu za pustem polem. Lecz im się to nigdy nie powiodło. Widziano, jak w głębi doliny kopią szybko mogiły dla poległych i, strzelając a strzelając, cofają się na tamtą stronę rozdołu. Ludzie w pieczarze zamknięci nie mogli wychylić się na zewnątrz pod grozą śmierci od błędnych pocisków. To też przeszli najstraszliwszy okres głodu. Dzieci całemi dniami płakały i jęczały, prosząc się o jakikolwiek posiłek. Starzy wyglądali, jak wychudłe ptaszyska. Oczy były jastrzębie, czy sowie, usta powykrzywiane, lub złowieszczo uśmiechnięte. Straszne febry, gorączki, niewiadome choroby, bezsenności napełniły jaskinie jękiem, stękaniem, modłami chorych i przekleństwami zdrowych. Lokaj Kalikst umarł którejś nocy z gangreny, która się z czasem wdała w jego ranę, źle opatrzoną. Pan Granowski musiał go wywlec z lochu do dalszego wąwozu, zwanego końskim padołem, gdyż tam wyrzucano kości zdechłych koni i zakopowywano gnaty krów, które padły z zarazy, oraz owiec, chorych na motylicę. Jeden tylko parobas pomógł dźwigać w głowach zwłoki