Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wieje się o poranku, a bezkostne widziadło odwali się nareszcie z piersi. był to jak gdyby ogłoszony publicznie wyrok rozgrzeszający, nieomylne słowo łaski z ust superarbitra wieków. Cóż znaczyło sentymentalne zastrzeżenie poczciwca z Krakowa, obnosiciela swych dostojnych cnót, Nienaskiego? Pan Granowski wmyślił się w formułę Montaigne’a, wżarł się w nią tysiącem wspomnień, rozdzierał ją drapieżnymi pazurami nocnych męczarni. Przypomniał sobie te godziny, gdy Xenia była umierająca na tyfus plamisty, gdy nie czyniono już nadziei, żeby mogła tę straszną chorobę przetrzymać. Przypomniał sobie, jak wówczas nerwami i sercem rozpaczał, a w tajemnicy przed samym sobą bał się, żeby przypadkiem nie wyzdrowiała. On — ojciec! Gdyby wyzdrowiała, straciłby cały, wielomilionowy majątek. Przypomniał sobie, jak biedne gardziołko, które przecie tak bezgranicznie miłował, drżało w gorączce, a on, wpatrzony w nie, „w głębi serca“, w istocie, w skrytości duszy pragnął, ażeby przestało poruszać się w oddechu. Gdy czasem ukazywało się było słabe polepszenie, lękał się przecie i trząsł w sobie, że oto wielkie pieniądze uciekają od jego rąk. Istne męki Tantala. Widział teraz swe owoczesne czucia radosne, czucia wyczekiwania na coś szczęsnego, albowiem jedynie śmierć córki miała mu dać wymarzone rozkosze posiadania niezmiernych bogactw. I widział zarazem wszystką swą owoczesną, bezdenną rozpacz.
Któż wówczas sprawił w nim to wszystko nikczemne? Kto spełniał w nim owoczesną niewidzialną zbrodnię? Kto mu podsunął do serca uczucia nie-