Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Panie pisarz! Panie! A wstajcież! Teraz ją Wicek zaczon trykać. Walek już z niej odlazł i poszedł spać. A teraz ją Wicek Sierpień tryka.
Pisarz na mokrej ziemi w kłąb zwinięty począł rękami umazanemi w glinie obcierać sobie skrwawioną twarz. Płacząc, jak małe dziecko, dźwignął się z ziemi i polazł znowu do trzeciej nory. Chłopak poskoczył przed nim i, niby życzliwy zwiastun, wypadł z radosną nowiną:
— Już i Sierpień układł się do spania. Szymański i Filipek wodzą się za łby. Ehe... Filip ją, widzi mi się, będzie trykał, bo Szymańskiego za grdykę dobrze trzyma... Panie pisarz! Filip! Filip!
Nad ranem zdało się ludziom, leżącym bliżej od otworu wejścia głównego do pieczar, iż widzą jakoweś cienie w rozdole rzeki i między chróstami. Cienie sunęły już to rzędem, już w pojedynkę, — były schylone, zgarbione, niektóre pełzające, jak szmaty ciemnej mgły. Chmury, przesłaniające światło księżyca, wlokły po ziemi czarne widma swoich postaci. Któż wie, czy przywidzenia nie były koszmarami snu, czy nie były cieniami chmur? Lecz oto ktoś w śmiertelnej trwodze poszepnął:
— Moskale!
Rozciekawiony tłum zwlókł się natychmiast z legowisk.
Daleko na pochyłości, dokąd sięgała jeszcze przygasająca łuna, ujrzeli wszyscy bezładny tłum ludzi, pełznących pod górę chyłkiem, na bałyku. Zalśniły W oczach lufy karabinów. Gdy ta gromada obcych żołnierzy dowlokła się do szczytu wzniesienia, rozległ