Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cicho tam! Zgoda! — warknął ktoś z kąta. — Śmierć w oczy zagląda, a te swarzyć się tu zeszły.
Pan Granowski, wpatrując się i wsłuchując z musu w gwar i sposób zachowania zgromadzonej czeladki, ujął po pewnym czasie osiągnięte rezultaty wrażeń w formułę ścisłą. Pomyślał, że cały ten zespół ludzki operuje umysłem, nie przekraczającym umysłu osła, i czuje sercem, nie rożnem od serca świni. Nie żywił też do tego stada ani o odrobinę więcej sympatyi, niż mógłby jej mieć na widok mieszkańców stajni, lub chlewa. Fizyczna, a jeszcze bardziej duchowa odraza, nieprzezwyciężona i wzmagająca się, do wszystkich wraz i każdego z osobna kazała mu odsunąć się jak najdalej. Rozumiał, że trzeba będzie opiekować się tem stadem ludzi, a nawet pomagać mu z wykalkulowanego właśnie, policyjnego, niejako, względu, ze zmysłu przystojności społecznej. W ciemni swej wnęki wciągnął na nogi dolną, wełnianą bieliznę, której parę egzemplarzy miał w swej walizce, wdział spodnie i znieruchomiał, zawinąwszy się szczelnie w gruby płaszcz, ażeby odzyskać zapas ciepła, utracony niedawno wskutek aktu przymusowego altruizmu. Miejsce, gdzie spoczywał, znajdowało się tuż obok środkowej kupy gruzu. Rozmyślał nad tem, czy też towarzysze niedoli domyślą się, że w tym kopczyku leży skarb niemały? Domyślą się zapewne. Będzie im tu za ciasno i za ciemno. Zechcą mieć więcej miejsca i powietrza. A może i nie... Przecie to Polacy i Żydowie którym nie wadzi ciasnota i brak powietrza. Rozmyślał także nad tem, czy nie uda się jakoś zapobiec rozgrabieniu „hopów“, w razie, jeśli ta banda