Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ludzkiego, zdawały się od dawien dawna doskonale wiedzieć o jego przygodzie duchowej i o wszystkiem, co taił wewnątrz siebie. To samo było z kolegami, którym kufel patrzał z oczu, a dziewka była pierwszym i jedynym tematem rozmowy. Ich zwierzenia i przypowiastki, zawsze odarte ze wstydu, brutalne, ohydne, bestyalskie, — ciągła gwara o burdelach, kurwach, pogwałceniach, o francy i tryprze, a wszystko wyrażone w sposób nadzwyczaj swawolny, dowcipny, cyniczny, żołnierski, kawalerski, chamski, — zdawały się bez przerwy szydzić, drwić, natrząsać się z głupiej jego miłości. I ci wszyscy, widziało się, doskonale wiedzą, co się dzieje w duszy głuptasa, samotnego naiwnika, który jeszcze nigdy nietylko nie gwałcił, nietylko nie posiadał, lecz nawet nie całował kobiety w czerwone jej usta. Samo poziome, pospolite, codzienne życie milionami swoich przejawów wtrącało się do wewnętrznej świątyni, do tamtej niedostępnej zakrystyi, do jednej, krótkiej chwili serca. Mnóstwem zelżywych podobieństw, nauczających przykładów i szyderczych potępień napastowało tę chwilę, usiłując zniweczyć ją i wytracić z pamięci. Stokroć podchodził ów wróg czarującego wspomnienia i pokazywał w szelmowskiem swem lustrze wszetecznictwo uciech tejże pani Celiny, — naturalne, pospolite, codzienne jej życie, życie normalnej, zdrowej, oficerskiej żony. Małe się stawało wspomnienie chwili pożegnania, nikłe i niedostrzegalne, jak ziarnko szaleju. Osaczało je podejrzenie, czy aby była ta chwila naprawdę? Czy aby nie była złudzeniem obłędu? Czy to wszystko nie było w pamiętnym śnie,