Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Upatruję w tem pożytek dla naszej sprawy.
— Pijawka, imająca się wrzodu... — mruknął Śnica przez zęby. — „Pożytek naszej sprawy“... Pan jesteś człowiek niepewny, niebezpieczny... — dodał głośno.
— Niebezpieczny — dla kogo?
— Dla sprawy państw centralnych.
Tiens! Nie myślałem jeszcze o tem.
— Ja za pana o tem myślałem i stale myślę.
— Widzę to z podziwem.
— Siedzi w kryminale w Paryżu, a setki tysięcy rzuca na fiksacką politykę. W tem jest gruby kawał.
Pan Granowski uśmiechnął się pobłażliwie. Wzruszył ramionami, mówiąc:
— Cóż to ma wspólnego jedno z drugiem?
— To jest podejrzane.
— Pan zapewne ma jeszcze gorączkę.
— Nie. Po tem, com przeżył w bitwie, na polu, gdym leżał wśród trzasku czerepów, po tem, gdy mię przetrąciło, w czasie operacyi i teraz po nocach, — już we mnie nic miękkiego niema. Wiedz wasan o tem!
— A to dawniej było w panu coś miękkiego?
— Dawniej — bywało. Teraz niebezpiecznie jest ze mną wojować. To też panu nie radzę. Dawne maniery skończyły się.
— Może pan tedy zacząć nowe maniery.
— Żebyś pan wiedział!
— No, to poczekam... — mówił pan Granowski, dźwigając się z miejsca.
— Poczekasz pan u Montelupich.