Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i z wyrazem dziwnego nabożeństwa przypatrywał się pacyentowi. Porucznik długo milczał, nie spuszczając oczu z milionera. Wreszcie rzekł ociężale:
— Dziękuję panu za odwiedziny.
— Cieszę się, że panu już lepiej.
— Zdaje się, że jednakże przetrzymam.
— O, bez wątpienia!
— Mogą, co prawda, zajść i komplikacye.
— Lekarze są pewni, że nie.
— A to pan informował się u lekarzy?
— Tak. Pragnąłem nabrać pewności.
— I zawiodły pana nadzieje.
— Przeciwnie. Sprawdzają się najlepsze nadzieje.
— Czekał pan, jak sęp, na mego trupa, a tu tymczasem truchło jeszcze się rusza.
Śnica zamknął oczy. Przez czas dłuższy leżał nieruchomy, jakby zasnął. Nagle dźwignęły się jego powieki, oczy złowrogo zabłysły, jak u kota w ciemności, i dało się słyszeć pytanie:
— Za co to pana trzymano tak długo w kryminale... w Paryżu?
Pan Granowski zajrzał w oczy rannego ze spokojem i odrzekł bez żadnego wzruszenia:
— Za winy cudze, panie, przez pomyłkę sądową.
— Dlaczego pan tu z Włoch przyjechałeś?
— Bo tu właśnie, nie we Włoszech, jest mój kraj rodzinny.
— Dlaczego pan wszedłeś do Enkaenu?
— Żeby służyć krajowi.
— Dlaczego tak znaczne sumy ofiarowałeś pan na te jakieś tam, waryackie cele?