Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

plomacyi, ani w swych mowach, ani w czynach. Ohydne, blagierskie deklamacye, najoczywistsze i bardziej realne interesy, tudzież karyery, podawane, jako poświęcenie się bez granic, wielosłowne, wielokwadransowe wywody grubych ciemięgów, elokwencya kretynów, dowcipy błaznów, jako najlepsza moneta krążyły w tym zespole przewodników skołatanej ojczyzny. Pracowali tam również, lub trawili czas dobrzy głupi ludzie, którzy uwierzyli w zapewnienie frantów, jakoby oni wszyscy wraz kwalifikowali się do roli dobroczyńców Polski i stali, pod względem idei i zasługi, ramię w ramię z powstańcami sześćdziesiątego trzeciego roku. Ślepe zaufanie do własnego namaszczenia i dostojeństwa było, jak ciepła kąpiel, w którą z rozkoszą pogrążał się każdy kołtun, szalbierz, lub ryfa. Galicyjskie gadulstwo znalazło wreszcie trybunę najpodatniejszą, z której mogło wylewać się bezkarnie i na wsze strony. Austryacka lojalność zbratała się na nowo ze starą tromtadracyą i przybrała sobie do pomocy różnych strasznie srogich „szefów” czerwonych stronnictw, ażeby ze wszech sił popierać „dobrą wolę Widnia“. Tak to, zażywając całej zdolności intrygowania i gadania, spychano jeszcze raz z ramion starych wałkoniów obowiązek zbawienia Polski na barki dzieci i podrastającej młodzieży.


Pewnego dnia, (późną już jesienią), wróciwszy do mieszkania, Jasiołd dowiedział się od zapłakanej służącej, że pani niema, bo wyszła, a wyszła do szpitala, bo tam przywieźli pana porucznika, w strasznej bit-