Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lina poprosiła wkrótce do stołu, nakrytego w drugim pokoju.
Nieduży stół kwadratowy zasłany był dziewiczym obrusem, lśniącemi od białości serwetkami, zastawiony ślicznemi talerzami, szklankami, paterami. Jasiołd siedział naprzeciwko pana Granowskiego. Panią Celinę miał po lewej stronie. Patrząc na wykwintne dłonie tego pana, na ręce wypieszczone, o paznogciach szlifowanych przez specyalistę, — po prostu nie śmiał wydobyć z pod stołu swych racic grubych, ponadżeranych od cegły, palców opuchłych, w zadrach, siniakach, krwistych naciekach i bliznach. Skoro wreszcie wypadło ująć łyżkę i spożywać rosół, zdobył się na akt jakby pogardy dla wszystkich i wszystkiego, na samopoczucie arystokratyzmu proletaryackiego. Wnet doznał świadomości osiągnięcia, niejako, indygienatu do zasiadania w tem gronie, jako równy z równymi. Wszystko szło dobrze. Za nic sobie ważył nawet przelotne spojrzenia odrazy, pochwycone w oczach pana Granowskiego. Tylko obecność pani Celiny... Nie podnosił na nią oczu, nie widział jej twarzy. W miejscu, gdzie siedziała, tkwił wobec jego zmysłów obłok niejasny. Niepochwytny zapach subtelnej perfumy unosił się stamtąd. Gdy podawała półmisek, z konieczności rzucił okiem w jej stronę i wtedy dojrzał jasne, złote, gładko przyczesane pasmo włosów nad białem jej czołem. I oto, — owiał go jak gdyby odór sennych boleści, które w sobie zawierały ostatnie ciemne noce. Doświadczył znowu niepojętego zemdlenia serca, zawrotu głowy dzwonienia w uszach, — czegoś, co było jakby zapowiedzią ciężkiej choroby, symptomatem