Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To przecie on!
Promień męczarni, jaki go we snach tej nocy całego, od stóp do głowy, obejmował, teraz na jawie wionął nań znowu. Niskie i nikczemne uczucie bezmyślnej zazdrości poczęło przyspieszać bieg jego serca i zmąciło myśli. Nieprzytomny, niemal omdlewający od wstrętnych i zmiennych uczuć, nie wiedząc, co mówić i co przędsięwziąć, siedział naprzeciwko swego łaskawcy. Porucznik mówił spokojnie, trzeźwo i wesoło o tem, że stęsknił się za synem, że tu mu tak miło po przygodach wojennych. Widząc, że gospodarz tej proletaryackiej szpary nie odpowiada ni be ni me na wszystko, cokolwiek mówić, porucznik wyjrzał przez okno i stwierdził z głębokiem przekonaniem, że deszcz zupełnie ustał. Gdy i to nie wywołało potwierdzenia, ani zaprzeczenia, uprzejmym tonem prosił Jasiołda, żeby był łaskaw przyjść za jakie dwie godziny na obiad, „w odwiedziny do Stasia“.
— Będziemy we troje sami, a Staś czwarty.. — dorzucił z najgrzeczniejszym uśmiechem.
Była to nowa klęska. Jasiołd chciał przeprosić pięknego pana i oświadczyć, że nie przyjdzie, ale słowa uwięzły mu w gardle. Zmieszany i bezradny skłonił się oficerowi, gdy ten wstał i żegnał się, — ścisnął podaną rękę i zamknął drzwi za odchodzącym. Gdy został sam, począł biegać po izbie, nie wiedząc, co począć. Iść tam? — Za nic na świecie! Nie pójdzie! Wyprowadzi się stąd czemprędzej!
Zaczął obliczać na skrawku papieru, ile ma pieniędzy, ile mu winni w zarządzie cegielni, ile trzeba