Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siołd stopniowo, zwolna domyślał się, że to jest głos męża pani Celiny, oficera Śnicy. Ta świadomość torowała sobie drogę do zmieszanych uczuć młodzieńca. Litościwe powątpiewanie łagodziło wielokrotnie ostrość jej uderzenia: — a nuż to jest gość przypadkowy?... Lecz ton mowy przybysza, brzmienie jego śmiechu, odgłos swobodnych pieszczot z małym Stasiem niweczył wszelką pociechę. Zimno nieznane dotąd młodemu, zimno rozpaczy, poczęło przenikać żyły i kości. Raz i drugi chłosnęła go pletnią kańczuga nieszczęścia, aż się zachwiał i zadrżał w sobie. Straszny żal powiększył sumę boleści. Wszystko skłębiło się, zakotłowało, zakipiało. Tymczasem z dołu dobiegały wciąż wesołe dźwięki słów pani Celiny. Dookoła szyi nasłuchującego oplatała się długa melodya jakowegoś jej opowiadania, jakoby stryczek śmiertelny. Wesoły śmiech zanurzał się w ciszę, która była, jak ciemna otchłań. Dobiegały dźwięki niewyraźne, radosne okrzyki, szemrania słów... Minęła godzina jedna i druga. Jasiołd siedział na swem posłaniu z głową zwieszoną na piersi, z rękoma załamanemi. Jakie cierpienia, jakie śmieszne bóle i krwawe tortury rwały jego duszę, tego ani słowo baśni nie wyda, ani nie powtórzy muzyka, ani opisze pióro. Późna była godzina, gdy podźwignął zgłupiałą głowę. Wiedział, że przecie nie będzie mógł spać w tej norze, że nie przetrzyma tej doby, a przecież podła, zemściwa, plugawa ciekawość przykuwała go do miejsca. Niepostrzeżenie, cichaczem, jak kot, osunął się na podłogę, przyłożył ucho do desek, wlepił źrenice w szpary. Wyostrzona przez męczarnię zdolność