Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzież drugie od podwórza. Kilkudziesięciu żołnierzy poczęło szybko znosić ze stodoły tegoż obejścia i z sąsiednich budynków snopki kłoci i zboża, wiązki słomy i wygrabki suchego siana, — załadowywać grubo słomą obadwa wejścia do izby moście targane zboże pod oknem i dookoła ścian. Z wewnątrz chałupy począł dobywać się zrazu gwar mnóstwa głosów, chargot, wołania, potem krzyk ogólny chłopów, wreszcie lamentujące wycie. Ten i ów z zamkniętych wychylał się oknem, albo usiłował wyskoczyć przeze drzwi, ale nieszczędne już pchnięcie karabina wrzucało każdego z powrotem do wnętrza. Ręce i nogi ukazywały się w dymniku gontowego dachu, oszalałe pięście wyrywały gonty i kudłate łby przebijały dziury w kalenicy. Lecz celne strzały zuchów, ustawionych na drodze do obserwacyi dachu, strącały każdy z tych niesfornych łbów do wnętrza chałupy. Wreszcie gdy pokład słomy ogarnął domostwo od przyciesi do okapu, czterej wyznaczeni żołnierze podpalili ów bandaż słomiany w kilkunastu miejscach odrazu. Wrzask bab, patrzących na widowisko z brózd i rowów, dzieci oniemiałych aż do tej chwili, — rozszarpał powietrze i poraził nawet samych żołnierzy. Cały ów motłoch kobiecy i dzieciński runął ku chacie. Trafiwszy na półkole nastawionych, bagnetów, musiał się cofnąć w nieładzie, wyjąc, pomstując i jęcząc. Porucznik Śnica był teraz jeszcze bardziej zimny i systematycznie dokładny. Patrzał z uwagą na blady dym, kłębami wałęsający się wśród pokładów pszenicy i żyta, potem na żartkie płomienie, które językami wielobarwnymi wionęły znagła we drzwi i okna. Słuchał