Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stały. Wszystko to drżało, łypiąc na dowódcę oczami. Zapytał ich srogo, patrząc w ślepia, czy Moskale są we wsi? Jednym tchem zawrzaśli: — niema! Niema we wsi żywej duszy! Nikogo! Zapytał jeszcze raz, grożąc straszną karą i ostrzegając. Moskale krążyli w okolicy, więc mogli być i w tej wiosce. Pierwszy z brzegu wieśniak, którego porucznik chwycił za oszewkę koszuli i, patrząc mu w głąb źrenic, indagował zaprzysięgał się, że nic nie wie o żadnych Moskalach, że ich we wsi nie było i niema. Powtarzał to po dziesięćkroć, żegnając się i bijąc w piersi. Babsko, do którego oficer zwrócił się z pytaniem, padło natychmiast na kolana, wyciągając ręce koślawe i czarne, jak smoła, pod sam nos dowódcy, i zaprzysięgało na wszelkie świętości, panów Jezusów, Matki Boskie Sulisławskie i Częstochowskie i wszelakich świętych, to samo co chłop, — z tak obmierzłym wrzaskiem, że trzeba było czemprędzej odtrącić tę kupę brudu i smrodu. Inni z równą furyą zapewniali o tem samem. Oczy ich były wybałuszone, gęby śmiertelnie blade, jak z kamienia, — żyły na czołach nabrzmiałe, członki ciała drżące. Porucznik kazał ich puścić ku wsi, a oddziałowi dał rozkaz dalszego marszu tuż tuż za nimi. Pragnął jak najprędzej przemierzyć tę wieś, minąć ją i dążyć dalej, do punktu, o którym wiedział, że jest miejscem postoju macierzystego batalionu. Dwa plutony w ściśniętej kolumnie ruszyły w opłotki wsi i przyspieszonym krokiem minęły ze siedm chałup szczelnie pozamykanych, gdy nagle w zbitą masę setki żołnierzy runęła salwa karabinowa. Z za każdego niemal węgła następnych domostw bili w oddziałek