Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zuniów, przypadł na bliską metę, dał salwę do kompanii, pędem przecwałował w kierunku pagórka, zasłaniającego mieścinę do zachodu, i znikł za jego garbem. Półkompania wypaliła do kozaków raz, drugi i trzeci, ale nie wyrządziła im szkody. Cały wypad trwał tak krótko, że ludzie ledwie zdążyli porwać broń do strzału, a już dońców nie było. Porucznik zaniepokoił się o swój oddziałek. Było oczywistą rzeczą, że Moskale przebyli błotnistą nizinę i zajmują już południowe garby terenu. Należało mieć się na baczności. Małe wojsko skierowało się bardziej na południe i coraz forsowniejszym marszem podążyło w kierunku wiosek, które porucznik miał oznaczone na swej mapie. W dali grzmiały od czasu do czasu mocne salwy, świadczące o akcyi. Kolumna weszła w las i ostro brnęła w suchym, wygrzanym piasku, zalegającym drogę. Dobrze było z południa, gdy komendant ujrzał nareszcie przez rzedniejące drzewa obszerną porębę, za nią pola, a na horyzoncie wieś oczekiwaną. Badając pilnie na wsze strony, czy na piasku drogi i po ścierniskach nie widać śladów konnicy, półkompania w szybkim marszu była u pierwszych chałup wioski. Zdawało się, że to zapadłe sioło puste jest, jak poprzednie, leżące bliżej doliny. Porucznik wysłał kaprala z kilkoma żołnierzami na zwiady, nim do wsi wkroczyć. Ci wrócili niezwłocznie, meldując, iż we wsi są ludzie po chałupach. Oficer polecił natychmiach dostawić z pięcioro ludzi. Wnet przypędzono przed jego oblicze trzech chłopów i dwie baby. Chłopi byli w zgrzebnych koszulach i portkach, bosi i rozkudłani, baby w ciasnochach, — jak