Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stopniowo słowa wygłaszane zdawały się omdlewać i głucho upadać. Chwilami brzmiały, jak jęk, czy zduszony krzyk. Ale formuła przysięgi, (jak pisały tego dnia gazety „stołecznego“ miasta Krakowa „największej, najwspanialszej i najstraszniejszej, jaką człowiek może złożyć człowiekowi“), powtórzona została jednomyślnie i jednogłośnie przez to młode wojsko polskie. Słuchały jej w milczeniu żywe tłumy zgromadzonych ludzi, martwy Wawel, grobowiec królewski, — głuche pola, zasłane mgłą, i kurzawą jesieni. Słuchał jej niemy świadek, na łańcuchu wzgórz, jak wzniosłe widmo wiecznie warujący, — kopiec tego, który także przysięgał był tutaj, lecz narodowi swojemu... Stał, na zawsze taki sam, wpatrzony w dal na północ i południe, na wschód i zachód, — w czasy straszliwe przeminione, w czasy straszliwe ciągnące, z nad ziemi niewolnicy dźwignięty, jakoby piersi gór, które wzdychają ku niebu wiecznotrwałemu...
Pan Granowski, wciśnięty w tłum widzów i słuchaczów, przypatrywał się ceremonii z wyrazem podejrzliwości i ironii, właściwej jego naturze. Uzdolnienie do interesów, do przebiegłego sondowania i wywracania na nice wszelkich materyalnych spraw żywota, czyniło go przezornym, ostrowidzącym również i w sprawach politycznych. Pan Granowski rozumiał, co się dzieje, nie przez patryotyzm, którego niewiele w sobie mógłby się, po prawdzie, doszukać, lecz wskutek bystrego oryentowania się we wszelkich rzeczach ludzkich. Wiedział już, co się święci. Śmieszył go dowcipny figiel starej, doświadczonej w łotrostwie