Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jeżeliby mi było wolno wyjaśnić...
Wyjaśnić... — szyderczo przerwała urocza pani.
— Ależ, dla czego? — dziwił się pan Granowski. — Dla czego? Wszakże to pan mówił mi niedawno o walce na śmierć z Moskalami...
— Tak jest! Ale jeżeli mi wolno wyjaśnić...
Ktoś wszedł i rozmowa się urwała.
— Gdzież mam szukać Sabiny? — zapytał pan Granowski.
— Ach, toć już ona z pewnością szukać pana powinna i będzie. Gdy jej zaświeci nadzieja twej materyalnej pomocy na roboty, które ją teraz z głową pochłaniają, napewno cię znajdzie, gdybyś się ukrył pod ziemią.
— Obawiam się, żeby się nie przerachowała co do wysokości owej pomocy. Będziemy czerpać, póki starczy mieszka, aż do dna, do ostatniego szeląga. Ale muszę zaznaczyć, że główne sumy, umieszczone w Anglii, zdaje się, przepadły. Zostało to tylko, co jest tutaj. I oto cała spuścizna po Ryszardzie! Z tego, co jest, będziemy, powtarzam, czerpać aż do skutku. Jutro będę tutaj znowu, bo właśnie łaskawy pan mecenas obiecał mi pomoc w pewnej sprawne...
— Ach, jutro kuzyn tu przybędzie? Znakomicie się składa. Zresztą — jutro przysięga.
— Tak, tak! — mówił uroczyście mecenas.
— Może pojedziemy razem na widowisko?
— Jeżeli szanowny pan... — z ukłonem rzekł Naremski...
— Jutro, jutro... — rzuciła pani Lenta, oddalając się z lekkim ukłonem do obowiązków, które na nią