Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krzepiać. Jeden z żołnierzy leżał na kwietniku, wsparłszy głowę na niskiem żelaznem ogrodzeniu. Oczy jego były w głąb czaszki zapadłe, usta rozchylały się od szybkiego oddechu, a blada, schudzona twarz pełna była cierpienia. Rzadka broda, zapuszczona kędyś w szpitalu, baraku, czy w szczerem polu nie licowała z wojskowem ubraniem, z czapką wsuniętą na same brwi. Jakieś dzieci proletariackie zjawiły się obok tego wojaka, a jedno z nich dawało mu swój cukierek. Chory podniósł powieki, lecz nie mógł udźwignąć ręki. Surowa groza, jak łuna wewnętrznej boleści, jaśniała w jego oczach. Ruchem głowy, który stanowił ciężki wysiłek, żołnierz odepchnął cukierek i odtrącał natarczywą rękę litościwego dziecka. Straszna, samotna niedola malowała się w jego licach. Jakoweś czeskie, czy słoweńskie wyrazy prosiły się u radosnego malca, żeby, go zostawił samego ze śmiercią. Pan Granowski odszedł stamtąd, przepowiadając sobie zbawczą w takich okolicznościach maksymę:
A la guerre comme à la guerre...
Ale wówczas trzeba było w ulicach Krakowa mieć tej stosownej sentencji większy zapasik. Co krok nawijały się widoki ostre i przykre. Zwożono rannych wprost z pola bitwy, z pod Ojcowa, czy z pod Słomnik. Wielkie wozy do trasportowania mebli wyładowywano przed szkołami, zamienionemi na szpitale. Niesiono na tragach ludzi poprzetrącanych, leżących, jak zwłoki, lub kupy rozszarpanego mięsa. Oczy zgorączkowane, dzikie lub błędne, jak u waryatów, świadczyły jedynie o życiu znoszonych wciąż kad-