Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

począł rozpytywać się, co to znowu znaczy. Ze wzgardą, drwinami i setką wyzwisk dowiadywał się o to i owo w tym interesie. Kazała mu przedewszystkiem milczeć o tem przed ojcem, — i to mu wiele dało do myślenia. Musiał przysiąc na Madonnę, że będzie milczał, jak wieprz przed Mercato Nuovo. Z kpinami przysięgał, z kpinami potakiwał, iż będzie czekał na dany znak. Wzruszył wreszcie ramionami i, śmiejąc się, przyrzekł, iż zdobędzie potrzebne klucze i wytrychy. Ponieważ tramwaje nagromadziły się już na placu, kiwnął jej głową i odszedł, gwiżdżąc ponad gwar zgiełkowego zaułka. Isolina uciekła stamtąd. Zmieszana z tłumem mknęła do domu, płacząc bez przerwy. W głębi tego wszystkiego, co się z nią teraz przytrafiło, słyszała wyraz tylekroć bezmyślnie wymawiany, — wyraz: śmierć. To jest właśnie — śmierć, — powtarzała samej sobie wargami białemi. Śmierć w sobie, zanim życie ustało, zanim ciało umarło. Śmierć, gdy jeszcze życie trwa. Serce nieszczęsne miotało się wśród widzeń przeraźliwych, wśród kształtów mglistych boleści i wśród obrazów tego pana, tego władcy, — mężczyzny straszliwej piękności. Pożądała tylko jednego, żeby za wszystko, za samą tę śmierć, on się uśmiechnął! Żeby na nią spojrzał łaskawemi oczyma, przezroczystemi źrenicami dzikiego, wolnego ptaka, z zadowoleniem i podzięką. Przeczuwała ten uśmiech, marzyła o nim, biegła w jego stronę co tchu. Patrzyła przez mrok wewnętrzny na radość, która rozbłyśnie w jego oczach. Wiedziała, że jedynie ta ofiara, którą teraz na ołtarzu złożyła, stworzy, obudzi, wywoła i ukaże w jego