Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ekonomia natury zgasiła nawet ogień męczarni same w sobie i dała możność fizycznego życia przez systematyczne ujmowanie z dnia na dzień boleści. Lecz zostało coś, co już zmniejszyć się nie dało żadnym sposobem, ani lekiem, — pewna suma stała i zrośnięta z bytem fizycznym, jednolita i niezmienna, należąca już do składu czynników organizmu. Ten zasób mały zdawał się jednak być przed wszystkiem i po wszystkiem. Sama rozkosz żywota, czuwanie i obrona, zwycięstwo, spożycie i trawienie dóbr doczesnych było, — nie, jak dawniej, wszystkiem, — lecz tylko poniekąd okresem ulgi między dwiema otchłaniami, które się kędyś w głębi niejasnej łączyły ze sobą. W tęsknocie tkwiła zatrata duszy i jej jedyna istotna radość. Bo stała się jednocześnie rzecz inna. Oto martwe, nieprzeniknione, obmierzłe zapomnienie wydzierało z pamięci pana De Granno jego samego, obrazy własnych jego rozkoszy, uciech, używań, zadowoleń, dokładność smaku i zupełność woni rzeczy, które był zdobył i posiadł, — a nie było w stanie wytracić nic takiego, co było z Xenii. Pan Granowski wszystko za nią na tym świecie czuł i pamiętał. Co gorsza, — wskutek spoglądania na portret, — pamiętał coraz wyraźniej. Coś-ci go niosło w przeszłość coraz dalszą, do najodleglejszych chwil jej dzieciństwa, do pierwszych jej uczuwań. Widział łzy na jej dwuletniej twarzyczce i wiedział pełnią serca, skąd te łzy wypłynęły, o co się polały. Miał w sobie radosne szały jej dziecięcych zabaw. A czemże była ta Xenia dziewica, panna, mężatka? Alboż wiedział? Stawał przed jej obrazem i zadawał pytanie. Nie jej, lecz sobie: —