Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Och, jakże tęskniła za łaskawem „pana“ spojrzeniem! Jakże darło się w niej wszystko na strzępy, gdy mijały godziny długie, jak lata, dnie bez jednego słowa, tygodnie bez rozmowy! Płakała rozpaczliwie, męcząc się aż do śmierci, nie będąc w możności wykonać nic ani w tę, ani w tę stronę. Śnica odsunął się i zamilkł. Spytała wtedy, po długim namyśle, czy nie mogłaby mu jakoś inaczej pomóc w tej sprawie. Wzruszył ramionami. Po długiem wahaniu mruknął:
— Czy ja wiem? Możeby Cesare nie był tak skrupulatny, jak ty?..
Żachnęła się i skoczyła, jak postrzelone zwierzę. Chwyciła się rękoma za piersi. Upadła na krzesło i jęczała. Malarz skrzywił się wówczas i powiedział, że nie chce już wcale o tej sprawie z nią rozmawiać. Do tego trzeba mężczyzny. No i... przyjaźni...
Ta próba sił toczyła się przed dwoma tygodniami. Od tego czasu nie widywał prawie dziewczęcia. Jeżeli rozmawiał rano, lub w pokoju żony, to tylko o dziecku i przedmiotach obojętnych. Stokroć błagała go oczyma o łaskę, darowanie winy, przebaczenie. Zawsze na darmo.
Teraz z głębi ciemnej alei widział okno Isoliny óswietlone słabo małą lampką elektryczną, przyćmioną abażurem. Co chwila w otworze okiennym zjawiała się jej głowa i postać. Był pewny, najzupełniej pewny jej szaleństwa, jej czci dla siebie, jej obłąkanej niewiedzy. Pierwsza to przecie miłość...
Ta niewątpliwość posiadania cudzej męczarni, uczuć szalonych, dawała mu rozkosz subtelną, jak potężna woń upajających kwiatów ogrodu De Granno.