Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

unosząc się niejako na zapachu róż, dążąc z tego ogrodu na podbój całego wszechświata. Siły nie do zdławienia, prężące się, skurczone w sobie samych, gotowe do wybuchu, do skoku w przestwór, zdawały się rozsadzać jego tętnice i wyginać kości. Było mu nieznośnie z tęsknoty za czynem wielkiej wagi, za walką na śmierć i pokonaniem aż do nicości. Przed oczyma swemi miał świat nowy, dzieło rąk swoich, ogromne państwo stworzone własnemi dłońmi z jałowej gliny nędzy codziennej. Patrzał na dom swój, który w myśli odbudował w rodzinnem miejscu, gdzie ojciec był ekonomem na folwarku, własności wielkich panów. Tam właśnie w radosnych rozłogach dzieciństwa nabędzie „pałac“, źródło wieczne ekonomskich pożądań, — ogrody, oranżerye, — posiądzie stawy, strumienie, pamiętne drogi, aleje czarodziejsko szumiące, — stajnie, gospodarskie budynki i domy dla „służby“. Sto tysięcy razy rozważył to wszystko z dokładnością najszczegółowszą. Cokolwiek zamyślił, musi być, i musi być tak, jak zamyślił. Tamten świat istniał najzupełniej rzeczywiście, jak ów w przeszłości dworek ekonomski o dwu izdebkach niemal chłopskich. Rysował się przed oczyma z żywością niewymowną pałac murowany, podobny do pewnej willi w Chaville pod Paryżem. Dwa skrzydła piętrowego domu. Wielkie szklane drzwi do ogrodu. Ten ogród w głębi, otoczony murem. Mur z wierzchu szczelnie wysypany tłuczonem szkłem... Połysk stawów w blasku księżyca... Zapach sitowia... Widzenie wróciło teraz znowu, sto tysięcy razy wystudyowane, — widzenie natrętne, plastycznie dokładne, niemal