Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— trzeba było ugłaskiwać go podarunkami, zaliczkami, sprawianiem ubrań i bielizny, żeby raczył choć trochę statkować i nie niszczyć bytu rodziny. Gniew nieposkromiony, istny niszczący ogień w podmuchach mściwości, buchał w duszy ojca i rozszarpywał jego istotę. Ręka drżała, miotając się wściekle do bicia, do katowania na śmierć tego łotra, który nic nie czuł i o niczem nie chciał wiedzieć. Długie mijały chwile, nim uciszyła się wewnętrzna furya i nastał pozorny spokój. Serce pędziło, jak kamień, zepchnięty z wysokiej góry. Lecz oto dawał się słyszeć głos trąbki Cesarego, dający znać, że pierwsze tramwaje nadchodzą. Ze swej kryjówki Berto dostrzegał w istocie, jak lśniące wozy jeden po drugim wytaczają się z ciemnej ulicy Calzaioli na plac, tu na krótko przystają, a potem szybko nikną w małym zakręcie na Tomambuoni. Chrapliwy w ciszy głos owej trąbki spływał na serce ojca, jak niewysłowiona pociecha.
Jednakże jest przy pracy, — myślał roznosiciel o synu, — myślał z niewypowiedzianą pociechą i wśród dziękczynień dla miłosierdzia, które tę ulgę zesłało. Nagła fala cudnego zapachu miłości wlewała się do jego czarnej duszy. To nagłe uczucie dla pierworodnego, dla dziwnej drugiej postaci samego siebie, dla skarbu nad skarby — było skryte i niejasne, zależne nie od woli, nie podlegające sile perswazyi rozumu, ani nawet ślepej namiętności cielesnego gniewu. Była to cienka wewnętrzna nić związku z Bogiem, a raczej nić rzucona przez Boga, za Jego pośrednictwem. Możnaby powiedzieć, że nie była to miłość, lecz jakowaś sprawiedliwość, erupcya wyrzutów sumienia, tak