Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/054

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przestrzeni gościńca wlókł się jedynie stary człowiek, prowadząc ręką rower, na którym była przytwierdzona paka gazet. Człowieczyna ten był niskiego wzrostu w koszuli kolorowej, rozpiętej na piersiach. Co pewien czas z jego skrzywionych ust wybiegał okrzyk dziwaczny:
Co-gio-fie-ma-tri-vanti!
Kiedy ów krzykacz się zbliżył, pan Granowski wyciągnął rękę po dziennik. Wówczas Berto, roznosiciel gazet, zdjął słomiany kapelusz z wyrazem najniższej pokory i podał Giornale niemal na klęczkach. Oczy jego wpatrywały się w twarz pana Granowskiego, jak w obraz cudowny, a zczerniałe wargi szeptały jakieś uniżone wyrazy. Kapitalista skinął głową i podał solda ojcu Isoliny. Ten zgiął się jeszcze niżej i ośmielił wyrzec:
Eccelenza!
— A co?
— Jestem ojcem cameriery Isoliny. Czy aby wasza ekscelencya jest zadowolony? Przepraszam za śmiałość...
— A — to Berto... — łaskawie raczył odpowiedzieć „ekscelencya“.
— Tak jest, panie.
— Owszem. Dobry zrobiłem wybór, idąc za radą pani Oscalai. Zdaje się, że Isolina jest dobrą dziewczyną i pilną służącą. Czy tak będzie nadal, jak dotąd, — zobaczymy.
— Będę czuwał, wasza ekscelencyo, będę zalecał!
— Zobaczymy! Do widzenia, ojcze Berto! Proszę przyjść kiedy w odwiedziny do córki.