Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tamtego Włocha indaguje mię w drugim końcu miasta, i to dzień w dzień, kiedy mu zapłacę za połóg żony, za operację, za jakieś tam jej utrzymanie w sanatorjum od sześciu tygodni... Sumy sobie powypisywali na papierach — i do mnie! Codzień któryś z tych nikczemnych bandytów włoskich czegoś chce ode mnie! a dziś, a dopiero jutro? Dziecko, pieluchy, flaszki mleka, niańki...
— W życiu malarzy zawsze małe dochody trzymają się uparcie wielkich wydatków. To jest zrośnięte z naturą fachu. Czy to możliwe, żeby malarz regularnie wyładowywał czynsz za pracownię, płacił w terminie długi? Ale odwróćmy sprawę!...
— Owszem, odwróćmy!... A nawet przewróćmy ją do góry nogami!
Śnica miał oczy półprzymknięte. W twarzy z natury wesołej — wyraz statecznej, choć stałej i spokojnej furyi. Nie był w stanie przezwyciężyć zgnębienia i ukryć troski, która go pożerała, widać, bez przerwy. Drżenie, nad którem nie mógł zapanować, przebiegało wokół jego pięknych oczu i ust. Coś w sobie bezwzględnego ważył, na coś decydował się wewnętrznie. Starszy pan, obserwując pilnie swego gościa, przezierał nawskroś, co się w tamtym dzieje. Łagodny uśmiech, kryjąc się pod jego przyciętymi wąsami, zdawał się czuwać zawzięcie nad kolejnością emocyi malarza. Pan Granowski, trzymając w kieszeni nabity browning z odsuniętym bezpiecznikiem, rzekł wyraźnie i dobitnie:
— Człowiek mądry powinien myśleć o sobie i przedsiębrać wszystko dla siebie. Nieprawdaż, panie?