Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Róg innej ulicy. Bruk. Zdala kroki... Człowiek! Żyd w długim chałacie. Nienaski zawołał:
— Na pomoc! Na pomoc!
Człowiek ów przysunął się ostrożnie pod latarnię. Zeszli się tam. Lecz ujrzawszy Ryszarda, całego we krwi, żyd uciekł. Znikł, jak ciemne widmo. Znowu tedy droga w samotności brukowaną już ulicą. Znowu nikogo! Nikogo! Bał się wołać, że tamci usłyszą mściciele. Więc tylko podwajał kroku. Straszliwemi zmazami pot spływał po jego plecach, oblepiał pas i wężem gorącym sunął po nogach. Wdali widać było szeroką ulicę — światła... Trafiały się już murowane domy. Dzwonił do bram tych domów, z całej siły szarpiąc dzwonki. Kołatał w zamknięte okiennice. Wołał o pomoc. Lecz ani jedna brama nie otwarła się, nie uchyliło żadne okno. Brocząc krwią coraz obficiej, dowlókł się do wylotu owej szerokiej ulicy. Jakiś wóz znagła wyjechał z zaułka. Nienaski poskoczył na jego spotkanie, wołając:
— Ratuj! Człowieku! Ratuj!
Był to wóz prosty, z obalonemi gnojnicami, na których siedział człowiek zgarbiony. Konie przystanęły. Woźnica zlazł na ziemię i spytał z trwogą:
— Cóż to ta?
— Na Boga! Ratuj! Zbóje mię poranili. Odwieź! Ratuj!
Powtarzał raz wraz nazwę ulicy i numer domu, swe nazwisko i nazwę ulicy, wielekroć i natarczywie, — już czując, że go tamten wziął na ręce i złożył między gnojowe deski, które szybkim ruchem ustawił między kłonicami. Zbawca ów pognał konie,