Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No!
— Dawać!
— Pod karą! Psiakrew!
— Pod srogą karą!
— Pod karą!
Nienaski włożył kapelusz na głowę i zawołał:
— Sądzicie, że mię tu wrzaskiem i zniewagami weźmiecie? Myślałem, że idę na zgromadzenie ludzi pracy i idei, a trafiłem w pułapkę. To też wychodzę!
Tęgi mężczyzna z kanapy porwał się ze swego wygodnego miejsca i poprzez stół nachylił się do niego z krzykiem:
— Nie potrzebujemy pańskich pięknych idei, ani obietnic, ani deklamacyi, ani pieniędzy! My demokratów takich i owakich, socyałów i anarchów mamy dość. Szesnaście tysięcy koron na stół!
— Już tylko szesnaście?
— Słyszałeś pan?
— Słyszałem. Nie dostaniecie ani jednego centa! Skoro nie potrzebujecie idei, tylko pieniędzy, wiem, kto jesteście!
Nastała znowu cisza. Nienaski spojrzał po twarzach i zobaczył we wszystkich oczach wyraz niedobry. Pożałował wypowiedzianych ostrych słów. Uczuł, że zachodzą mu z tyłu. Odwrócił się i rzekł:
— Przyszedłem tu bez pieniędzy. Niema co!
— Zobaczymy! — krzyknął lokaj Witold, chwytając go za klapy surduta. Tego pchnął od siebie tak potężnie, że tamten aż jęknął na najbliższej ścianie. Zarazem dopadł drzwi i szarpnął klamkę. Drzwi były zamknięte. Pchnął je z całej mocy, lecz nie ustąpiły.