Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stosuję do pana tę samą radę: idź stąd zdrowo w kraje swego marzycielstwa!
— Nie, ja zostanę. Dopóki jest na ziemi nędza, ja zostaję i jestem. Jeżeli nawet zginę, jako człowiek, — „non omnis moria:“. Lecz pan — idź! Dodam, — pókiś cały!
— Aż tak!
— Aż tak. Powiem panu drugie ważkie słowo: wy najlepsi — jesteście dla nas, dla ludu — najgorszymi.
— „Dla nas, dla ludu“. Powinieneś pan mówić jeszcze wyraźniej: My z Bożej łaski, lud... Ten właśnie lud oceni, czym ja dla niego najgorszy.
— Strzeż się pan! Nie pora będzie strzedz się, gdy on cię oceni. Pajęczyną organizowania chciałbyś pan zasłonić rany syfilityczne. Was to najlepszych chirurgów, biegających ze swą pajęczyną, należałoby przedewszystkiem z placu usunąć, żebyście nie zamącali widoku.
— Nawet usunąć?
— Usunąć! Nie ja mówię. Jestem proch, jestem przechodzień, jestem krzyk przebiegający pustkowia niedoli. Nie moją rzeczą jest czyn tu, lub tam. Słyszałeś pan coś nie coś o „Mścicielach“.
Nienaski roześmiał się serdecznie.
— Słyszałem, — mówił — słyszałem! O to chodzi... Myślałem, że o coś mądrzejszego. Żegnam asindzieja!
Śmiejąc się głośno poszedł dalej. Gwizdał i podśpiewywał, śpiesząc do kopalni „Xenia“.